Niedzielny poranek spędziliśmy na rozkoszowaniu się nicnierobieniem. W końcu sam Pan Bóg nakazał odpoczywać. Po południu, wybraliśmy się na kolejną rodzinną wycieczkę do Santa Fe, by zrobić zdjęcia w miejscach, które wczoraj widzieliśmy jedynie zza szyby samochodu, a więc ponownie: budynek rządu prowincji, casa de los diez de andino, museo etnografico, palacio de justicia oraz co ważniejsze stary kościół Franciszkanów, w którym w 1853 roku została podpisana pierwsza konstytucja Argentyny. Martwiłyy mnie trochę znudzone miny Joaquina, Mauriego i Marianny…w ich wieku też bym dawno umarła z nudy. Byłam im bardzo wdzięczna, że wytrzymali wszystkie nasze plany. Kochane dzieci! Czuje trochę jakbysmy byli rodzenstem! W nagrodę pojechaliśmy do restauracji pod złotymi łukami, czyli do McDonald’s. Pełni sił po frytkach, bigmacach i takich innych ruszyliśmy w stronę miasta Parana, znajdującego się po drugiej stronie rzeki o tej samej nazwie,w pobliskiej prowincji “Entre Rios”. Biedny Marcelo, cały czas za kołkiem…mam nadzieję, że odwiedzą mnie całą rodziną w Polsce i będę mogła się im odwdzięczyć porządną porcją pierogów! Miasto bardzo mi się podobało. Przypominało mi trochę te we Włoszech, które zwiedzałam z moimi rodzicami, gdy byłam dzieckiem. Zrobiliśmy zdjęcie przy budynku rządu prowincji i pojechaliśmy nad rzekę. Było bardzo ciepło, a chłodnym powiew od strony rzeki był dla nas ukojeniem. Niestety nadwodne muszki pokazały nam gdzie nasze miejsce. Do teraz mam czerwone plamy na skórze.